Dwa
miesiące wcześniej
Słup ognia wznosił
się coraz wyżej, a cień padający na ich twarze ukazywał ogrom cierpienia i
bólu, który dotknął ich ostatniej nocy. Życie nigdy ich nie oszczędzało i zdążyli
przywyknąć, do widoku śmierci... Jednak nie sądzili, że wczorajsze starcie z
Kronosem tak się zakończy. Nie przypuszczali, że poniosą takie straty, a
dzisiaj przyjdzie im pożegnać aż dwie osoby.
Gdy zabił Caroline,
czas jakby przyspieszył. Dean i Sam atakujący demony, Garth starający się pomóc
Rufusowi. Bobby walczący gdzieś na końcu salonu i on... John, który stracił
czujność i dał się podejść Kronosowi. Wystarczało kilka chwil, aby Winchester
podzielił los wampirzycy. Dla jego synów ten dzień był początkiem walki o
zemstę i nie zamierzali zaprzestać, dopóki demon nie zginie. Każdy, kto zna
rodzinę Winchester wie, że dotrzymują słowa...
Wpatrywał się w
czerwone jęzory ognia, zaciskając usta w wąską linie. W jego oczach zaszkliły
się łzy, jednak nie odwrócił głowy. Spoglądał w płomienie, obiecując sobie, że dni
czarnookiego są już policzone. Jedyna myśl, która zawładnęła Deanem, to chęć
rozszarpania demona na strzępy. Nigdy wcześniej nie czuł tak silnych emocji,
ale zdawał sobie sprawę z tego, że teraz tym bardziej musi zachować spokój.
-Powinniśmy już
jechać – odezwał się w końcu młodszy z braci.
-Sam... Dorwiemy
skurwiela – zapewnił i odwrócił się napięcie, wracając do samochodu.
-Wiem. Musimy
posprzątać ten syf.
Kronos. To on jest
wszystkiemu winny, a zemsta kiełkowała w nich z każdą sekunda. Zabił ich ojca,
zabił Caroline, otworzył czyściec...
Teraz,
Dakota Południowa <podkład>
Mruknął coś
niezrozumiałego pod nosem, po czym wstał od stołu i podszedł do lodówki, z
której wyjął dwa piwa. Jedno otworzył dla siebie, drugie podał bratu. Popijał alkohol,
zastanawiając się, po co to wszystko? Nie miał ochoty na polowanie, był
zdeterminowany i jednocześnie zniecierpliwiony faktem, że od dwóch miesięcy
nikt nie słyszał o Kronosie, za to pojawiało się, co raz więcej wampirów,
wilkołaków i innych paskudztw, które wypełzły z czyścica. Nie chciał sprzątać
po demonie, chciał jego sprzątnąć, potem ewentualnie zająć się normalną robotą.
Jednak Sam się uparł. Twierdził, że nie mogą siedzieć bezczynnie, skoro i tak
nie mają żadnych nowych informacji. Szatyn wiedział, że młodszy brat ma racje,
ale bynajmniej nie zmieniało to faktu, że pojedzie na te cholerne łowy z
czystego przymusu.
-W Lincoln, doszło
do kilku morderstw. Ofiary są pozbawione krwi, a na szyi mają dwie niewielkie
rany – odezwał się Sam.
-Dwie rany na szyi?
Wampir raczej nie bawiłby się w Zmierzch – podsumował szatyn, po czym upił łyk
piwa.
-Dlatego musimy to
sprawdzić. Bóg wie, co było w czyśćcu – zauważył młodszy z braci.
-W sumie racja, ale
mieliśmy się zająć Kronosem.
-Kronos nie zająć.
Ja też chce go dorwać, ale ukrył się gdzieś w czyśćcu, a tam raczej nie
wejdziemy. Musimy czekać.
-To może wyjaśnilibyśmy,
o co chodzi z twoją krwią? – Mruknął.
-To jakieś bzdety –
odparł – mówiłem ci, że nie czuje się jakoś inaczej. Demony kłamią.
Dean zazgrzytał
zębami i przeczesał włosy palcami. Z każdym dniem było coraz gorzej. Miał ojcu
za złe, że nigdy nie wspomniał o Samie i rzekomej krwi demona. Nie rozumiał,
dlaczego ukrywał przed nimi coś tak istotnego. Wolał wiecznie polować i mieć
ich w głębokim poważaniu, niż powiedzieć prawdę... Ale to wciąż był ich ojciec
i jego śmierć, ogromnie wpłynęła na Winchesterów.
Bez ustanku myślał o
tej krwi, myślał o ojcu i o Caroline. Myśl o tym jak zginęła doprowadzała go do
szału, a kiedy w końcu Samowi udawało się go namówić na polowanie, tracił kontrole
i przestawał polegać na zdrowym rozsądku. Brunet nie wiedział jak ma wpłynąć na
zachowanie brata, bo choć rozumiał jego ból, to nie mógł dopuścić, aby
zapomniał o tym, kim jest naprawdę.
-Dobra, zbierał się
młody.
Szatyn chwycił
kartkę i napisał na niej krótką wiadomość dla Bobbyego, który od dłuższego
czasu robił zapasy w pobliskim markecie. Podszedł do swojej torby, leżącej
wiecznie w salonie, i zarzucił ją na ramie. Wyszedł na zewnątrz, mijając
niezadowolonego Rumsa, a kiedy podszedł do wozu, wrzucił rzeczy na tylne
siedzenie. Usiadł za kierownicą ukochanego wozu, natychmiast włączając muzykę. Westchnął
i zaczął nucić pod nosem „Back in black”, stukając przy okazji palcami o panel
kontrolny. W końcu dołączył do niego Sam, który z wyraźnym powątpieniem
wsłuchiwał się w śpiew brata.
-Możesz już jechać?
-Back in the back,
of a Cadillac , number one with a bullet, I'm a power pack… – śpiewał
prowokująco, po czym w końcu odpalił silnik i ruszył.
Rockowa muzyka
zawsze go uspokajała, dlatego Sam nawet nie protestował, gdy jego brata
podkręcał głośniki. Wolał to, niż zrzędzenie i marudzenie, w końcu wiedział, że
i tak niczego nie zmienią, więc dlaczego był wciąż tak upierdliwy? W ich
sytuacji mogli tylko czekać, aż Kronos wyjdzie z ukrycia, tymczasem nic na to
nie wskazywało... Tak więc mogli, albo siedzieć bezczynie, albo polować. Sam
wybierał to drugie, a szatyn chcąc nie chcąc musiał się z nim zgodzić.
*
W
Lincoln wszystko zdawało się nie pasować do siebie. Kolorowe domy, nijak się
miały do obleśnych spelun, a place zabaw do zarośniętych chaszczami parków.
Ścierające się ze sobą dwa światy; dosłownie slumsów i strzeżonych osiedli. Miasto
pełne nonsensów i przeciwieństw. Nic dziwnego, że to tu czeka ich kolejna
robota.
Zaparkował
wóz przed opuszczonym budynkiem motelu. Wyjęli torby i weszli do środka. Przez
zakurzone okienko padł promień porannego słońca, a gruba warstwa kurzu wzbiła
się powietrze, gdy otworzyli drzwi. Sam podszedł do niewielkiego stolika i
wyjął z torby kilka świec, które zapalił. Zaś Dean odłożył rzeczy i ruszył w
stronę schodów, a gdy wrócił taszczył za sobą dwa materace, które znalazł w
sypialniach. Nie był to szczyt wygód, ale przynajmniej zaoszczędzili trochę
kasy na motelu.
-Zjemy
coś? – Rzucił szatyn, na co Sam kiwnął potakująco głowa a potem wyszli,
zatrzaskując za sobą stare drzwi. Młodszy Winchester nie miał ochoty spędzać
kilku dniu w toalecie po zjedzeniu czegoś nieświeżego, dlatego wybrali jedną z
bardziej obiecujących jadłodajni. Zajęli miejsca pod oknem, a po chwili
podeszła do nich kelnerka z dwoma kubkami, które natychmiast napełniła kawą.
-Co
zjecie? – Spytała, uśmiechając się szeroko.
-Jajecznice
na bekonie dla mnie, a dla brata tosty – powiedział szatyn, nim Sam zdążył się
odezwać.
-Już
się robi – odparła, a potem odwróciła się i zniknęła w kuchni.
-Dobra
jak się nazywały ofiary? – Dean spojrzał na brata, który wyjął gazetę z torby,
w której trzymał laptopa.
-Dziewczyna
to Amanda Richards, a chłopak to Matt Davidson. Oboje zostali znalezieni dwa
dni temu...
-Trzy
dni temu była pełnia – zauważył Dean, – ale pełnia nie wpływa na zachowanie
wampirów. Może wilkołak?
-Nie
wyssałby krwi, tylko wyrwał serce.
-Racja
– zgodził się sięgając po kubek.
-Jesteście
agentami, co? – Rozmowę przerwał im dziwny, wychudzony chłopak. Winchesterzy
spojrzeli po sobie i uznawszy, że i tak niczego nie tracą, potwierdzili.
-Wiesz
coś na temat tych morderstw? – Spytał Sam.
-Mówią,
że to wampir – powiedział niemal bezdźwięcznie.
-Wampir?
– Dean ściągnął brwi.
-No,
mają rany na szyi – odparł tak, jakby nie dowierzał, że agent zadał tak głupie
pytanie.
-A
coś jeszcze?
-Jest
jeden koleś, Randon Doyle, podobno bawi się okultyzmem i wmawia wszystkim, że
jest wampirem – mówił – To kompletny świr, serio.
-Gdzie
go znajdziemy? – Spytał Sam, zerkając znacząco na brata.
-Mieszka
na Dortmund St.
-Super,
dzięki – kelnerka podeszła do stolika z zamówionymi posiłkami, więc chłopak
odwrócił się i zajął się jedzeniem. Bracia nic nie mówili, doskonale wiedząc,
że mężczyzna ich wciąż podsłuchuje, dlatego po prostu wzięli się za śniadanie.
Gdy skończyli zostawili banknot na stoliku i wyszli, ruszając prosto do wozu.
-Facet
zajmujący się okultyzmem...
-I
na dodatek wampir – dodał Dean.
-Mają
tu bujną wyobraźnie.
Skręcili
na wskazaną ulice i bynajmniej nie mieli wątpliwości, pod który dom podjechać.
Niewielka porterówka mogłaby z powodzeniem robić za nawiedzony dom. Randon
„udekorował” okna w pajęczyny, na ganku stały krzyże ociekające krwią.
Oczywiście nie zabrakło dyń i nietoperzy zwisających z rynien i drzew. Dla
Winchesterów widok był nie tyle przerażający, co żałosny. Odechciało im się
rozmawiać z właścicielem posiadłości, ale na razie to był ich jedyny trop.
Weszli
na schody i Sam nacisnął dzwonek. W domu rozległo się wycie wilków, co musieli
przyznać, było oryginalnym dźwiękiem. Po kilku chwilach drzwi otworzyły się, a
w progu stanął niewysoki, dość krępy facet. Ubrany był oczywiście na czarno i
nawet oczy podkreślił czarną kredką. Jego zęby „zdobiły” sztuczne kły, a na
policzku wymalował pentagram.
-Randon
– powiedział stwierdzająco Dean, po czym wywrócił oczami i oddał głos bratu.
-Musimy
pogadać – brunet wepchnął chłopaka do środka, a starszy Winchester zatrzasnął
za sobą drzwi.
-Macie
w ogóle pojęcie, kim jestem? – Randon próbował być pewnym siebie, ale kiepsko
mu to wychodziło.
-Na
razie widzimy barana przebranego za Batmana – odparł Dean, po czym dodał – to
ty zabijasz tych ludzi?
-Nie
ja, tylko moi bracia. Moich ofiar nigdy byście nie znaleźli – powiedział
głupio, na co szatyn chwycił go za koszulę i warknął;
-Albo
grzecznie powiesz, czy maczałeś łapy w tych zabójstwach, albo wybije ci te
śliczne kiełki, a uwierz z wampirami mam doświadczenie.
-Możesz
coś zrobić z tym narwańcem? – chłopak zwrócił się do Sama, ale ten zdawał się
nie reagować na jego słowa.
-Mówi
– Dean puścił go w końcu i specjalnie odsłonił spluwę, którą miał schowaną za
paskiem spodni.
-Przecież
mówię ośle, że to nie ja! Nie poluje na swoim terenie. – Skrzyżował ręce na
klace piersiowej i jeszcze chwila, a tupnąłby nogą.
-Ty
ciemna maso! Nie jesteś żadnym wampirem tylko debilem! – Dean zaczynał tracić
panowanie, a temat wampirów był dla niego drażliwy, dlatego denerwowała go
gadka Randona.
-Już
powiedziałem, co miałem do powiedzenia.
-Ok.
Ale zapamiętaj, jeśli maczasz w tym palce to cie zabije osobiście – zakończył
starszy Winchester, a potem bezceremonialnie wyszedł, trzaskając drzwiami. Po
chwili dołączył do niego Sam, który w ciszy wpatrywał się w brata,
zastanawiając się czy powinien się odzywać. Skapitulował i zaproponował
oględziny zwłok, na co szatyn przystał bez problemu.
Niewysoka
brunetka ubrana w biały kitel i błękitne ochraniacze na buty prowadziła
mężczyzn długim, sterylnym korytarzem, na końcu którego znajdowało się
prosektorium. Przepuściła ich w drzwiach, potem podeszła do chłodni, które
Deanowi zawsze kojarzyły się z szufladami, po czym wysunęła dwa ciała.
Winchesterowie zbliżyli się, odsłaniając materiały. Kobieta podała Samowi
kartoteki obu zabitych, uprzedzając, że mają tylko kilka minut, a następnie
zostawiła braci samych. Szatyn pochylił się nad kobietą i odwrócił jej głowę.
Pochylając się zgarnął kępkę rudych włosów z szyi i przyjrzał się uważnie
obrażeniom. Faktycznie na karku znajdywały się dwie rany kłute.
-Pozbawiona
krwi – przeczytał Sam, po czym zerknął na ciało chłopaka.
-Oboje
pozbawieni krwi – sprostował Dean, – ale te dwie rany nie pasują na wampira.
Oni się po prostu wgryzają.
-Może
to jakiś nowy gatunek?
-A
może chupacabra – zadrwił starszy Winchester.
-Nie
znaleziono innych obrażeń – mówił dalej Sam, a jego brat w międzyczasie sięgnął
po długopis i odchylił usta dziewczynie.
-Brak
kłów – zakomunikował, gdy upewnił się, że dziąsła pozostały bez zmian.
-Byli
jacyś świadkowie?
-Nie,
ale ta część parku jest objęta monitoringiem miejskim – odparł Dean.
-Może
coś się nagrało.
-Może
Randon jak przeobraża się w nietoperka – zaśmiał się szatyn, wychodząc z
pomieszczenia.
-Mów
co chcesz, ale on jest powalony.
-Mi
to mówisz?
*
W kilka chwil pogoda diametralnie
się zmieniła. Zaczął padać rzęsisty deszcz, niebo przeszywały błyskawice, a w
oddali słuchać było trzaski łamanych konarów drzew. Silny podmuch wiatru
otworzył na oścież wszystkie okna niewielkiego domku na przedmieściach
Cleveland. Drzwi z hukiem uderzyły o ścianę, a do środka weszła młoda kobieta.
Jej długie, kruczoczarne włosy rozwiewał wiatr, a na przedramieniu, co rusz
pojawiały się nieznane symbole. Uśmiechnęła się ponuro i wyciągnęła przed
siebie dłoń, uniemożliwiając zrobienie, choć małego kroku, drobnej Selene.
-Cześć siostrzyczko – zaśmiała
się i zacisnęła pięść, a uwieziona blondynka opadła na kolana, chwytając się za
gardło.
-Przestań – wychrypiała.
-Zmuś mnie.
Słowa siostry były prowokacją,
ale wiedziała, że musi coś zrobić. Zebrała w sobie dość siły, aby odeprzeć
atak. Przymknęła powieki i wyrecytowała krótkie zaklęcie, które miało sprawić,
że brunetka zostanie pozbawiona mocy. Jednak zdziwiona Naomi zrobiła krok w
tył, po czym znów zaatakowała. W jej dłoni pojawiła się kula ognia, która chwile
później pędziła w stronę blondynki. Dziewczyna ruchem dłoni odrzuciła od siebie
płomień, zaś sama skorzystała z sił natury. Wodny wir pochłonął jej siostrę,
lecz ta po sekundzie ujarzmiła zaklęcie.
-Przez ciebie tam trafiłam, więc
teraz twoja kolej! – Warknęła starsza z sióstr.
-Wiesz, że to nie moja wina. Sama
przeszłaś na ciemną stronę! To twoje serce opanowała ciemność! – Krzyknęła
blondynka, ale nim zdążyła unieruchomić Naomi, ta użyła silnego zaklęcia, które
raniło Selene niewidzialnymi ostrzami. Ból zdawał się rozdzierać drobne ciało
blondynki na maleńkie kawałki. Z jej gardła wydobywały się krzyki rozpaczy i
cierpienia, ale jej oprawczyni wciąż bawiła się magią...
Zerwała
się z miejsca ciężko dysząc. Przeczesała jasne włosy palcami i zerknęła na
stolik nocny. Dochodziła pierwsza nad ranem. Te sny powtarzały się każdej nocy,
ale nigdy w nich nie była wystarczająco silna, aby pokonać siostrę. Choć
niegdyś były naprawdę blisko, to z czasem Naomi przestała kierować się
zasadami, wpojonymi im przez babkę. Wystarczyła szczypta czarnej magii, aby jej
siostra utraciła duszę. To ona zapędziła ją do czyśćca...
*
Wróciłam
:)
Jak
Wam się podoba pierwszy rozdział? Wiem, za Johna i Caroline mnie zabijecie, ale
musiałam!
Po
za tym wydaje mi się, że atmosferę rozładowałam tym zbzikowanym ala wampirem ;)
Jeśli
o końcówkę chodzi... cóż, niektóre pewnie się już czegoś domyślają :D
Biedni bracia, ciągle dokładasz im nowych problemów, a jeszcze teraz do tego wszystkiego dochodzi śmierć Johna. Obaj musieli to bardzo przeżyć, ale pewnie chęć zemsty na Kronosie pomogła im wziąć się w garść. W końcu dzięki temu mają jakiś cel i to na nim mogą skupić swoją uwagę.
OdpowiedzUsuńSprawa wampirów intrygująca. Może te wyposzczone wampiry z czyśćca rzeczywiście mają jakieś bardziej zmierzchowe metody działania? ;> A może to jednak jakieś zupełnie inne istoty stoją za zabójstwami? Faktycznie ten niby wampir rozładował atmosferę. Jej, aż mi się przypomniał jeden odcinek "ukrytej prawdy", czy jakiegoś z podobnych do tego serialu (one wszystkie różnią się od siebie chyba tylko tytułami -.-), gdzie chłopak też myślał, że jest wampirem, więc miał pewnie te same problemy z głową co Randon ;D
O, na koniec to pewnie pojawiła się nowa główna bohaterka. Ciekawe w jaki sposób pozna Sama i Deana? I czy jej siostra odegra tu jakąś znaczącą rolę?
Życzę weny i pozdrawiam serdecznie!
Ja? No weź to jest wpisane w ich zawód ;P
UsuńNooo nie to nie wampiry z czyśćca ;P To wbrew pozorom bardziej normalne niż sobie możesz wyobrazić. Oo pamiętam ten odcinek! (fakt, polsat i tvn zaczynają nieźle ze siebie zdzierać programy) Ten chłopak to miał całkiem nieźle nie halo pod kopułą ;)
A tak, to nowa bohaterka :D Mam nadzieje, że ją polubicie ;)
Współczuję Winchesterom, mają tyle kłopotów, a teraz jeszcze śmierć ich ojca. No, ale może zemsta na Kronosie jakoś im ulży o ile nie wynikną z tego kolejne kłopoty:P
OdpowiedzUsuńTak ten wampir był dość... dziwaczny i rzeczywiście rozładował atmosferę.
Jak przeczytałam o przejściu na ciemną stronę to od razu pomyślałam o Gwiezdnych Wojnach i Jedi, ale tu raczej nie o to chodzi:D
Podejrzewam, że skoro Caroline jest wampirem to na pewno po śmierci trafiła do Czyśćca, a więc jeśli Naomi też tam jest to może się spotkają? Ciekawa jestem co z tego wyniknie.
Pozdrawiam i zapraszam do siebie na nowy rozdział:)
A no wiesz, oni zawsze z jednych kłopotów pakują się w inne ;P
UsuńHaha nie, nie o to ;p szczerze mówiąc nawet nie oglądałam GW :P
Caroline fakt do czyśćca trafiła, ale ma tam raczej specjalne miejsce. A Naomi już z niego zwiała ;) Nie spotkają się, a sama Caroline już się nie pojawi.