niedziela, 30 marca 2014

Rozdział 6 - Do zobaczenia....



Zamknięta w latach sześćdziesiątych, fabryka maszyn rolniczych była idealnym miejscem dla Bazyliszka. Nikt tu nie zaglądał... Oczywiście prócz bezdomnych, urządzających sobie tu noclegownie. Większość z nich nigdy nie opuszczała tego miejsca, jednak nie mając dokąd pójść, mury starej fabryki były jak wymarzony dom.
Samochód zaparkowali nieopodal wjazdu, który swoją drogą i tak był zbyt zarośnięty przeróżnymi krzakami, aby móc jechać dalej. Wyszli z wozu w dłoniach trzymając broń, jedynie Elena postanowiła darować sobie gierki i tak wiedziała, że na nic się to zda. Ukradkiem przemknęli przez dziko rosnące krzaki, kalecząc sobie przy tym dłonie. Pod ich stopami szeleściły kamienie i rozbite butelki po alkoholu. Czuć było fekalia i palone opony, które noce dawały ciepło bezdomnym. Robiąc taki hałas nie ma mowy o skradaniu się, wiec nawet nie próbowali tego robić. Ruszyli przez pusty plac, zatrzymując się dopiero przed wejściem, które było nieznacznie uchylone. Elena minęła chłopaków i odsłoniła ucha, jak gdyby miało jej to pomóc w usłyszeniu jakiegokolwiek szmeru.
Dean zerknął na brata. Jego spojrzenie było wymowne, obaj myśleli o tym samym, choć młodszy Winchester nie chciał mówić tego na głos – wciąż miała nadzieje, że Bobby się pomylił, nawet jeśli nigdy tego nie robił.
-Co tu robicie?! – odwrócili się gwałtownie, mierząc bronią w tęgiego mężczyznę, z lekką łysiną na czubku głowy. Ubrany był w granatowy uniform ze znakiem ochrony na piersi. Odchrząknęli nerwowo, szukając w miarę logicznego wyjaśnienia.
-Agent Willis, Smith i agentka Thomson. Mieliśmy zgłoszenie morderstwa – zaczął szybko Dean, to on najczęściej odwalał czarną robotę w postaci wciskania kitów wszystkim wkoło.
-Federalni? – zdziwił się mężczyzna – nic nie wiem o żadnym morderstwie.
-Mamy ciało, a materiał zabezpieczony na ubraniu ofiary wskazuje na to miejsce.
Ochroniarz kiwnął znacząco głową.
-Czego szukamy? – spytał.
-Proszę na czas przeszukiwania nie wychodzić z pańskiej dyżurki – powiedziała blondynka.
Odprowadziła mężczyznę wzrokiem. Zniknął za niewielkim budynkiem otoczonym wysokimi drzewami, które nijak się miały do ponurej okolicy. Wzruszyła ramionami i pchnęła drzwi. Od razu poczuła zapach zgnilizny i odór śmierci. Był tak charakterystyczny, że wręcz można było do niego przywyknąć. Pajęczyny wisiały nisko, przez co trzeba było udrażniać sobie przejście. Ze świetlika usilnie próbowały przebić się zbłąkane promienie wiosennego słońca. Zgodnie uznali, że muszą się rozdzielić. Dean nie chciał puścić dziewczyny samej, bynajmniej nie z troski, a obawy, że zacznie kręcić.
Szedł przodem, zaglądał do każdego mijanego pomieszczenia. Elena przyglądała się mu uważnie. Widziała, że jest spięty. Nie musiał nic mówić, ale wolała wyłożyć kawę na ławę.
-Wiem, że coś podejrzewacie...
-Co masz na myśli? Że Bazyliszek nie jest sam? – rzucił podchwytliwie.
-To też – przyznała.
-Tak, podejrzewamy – powiedział, odwracając się w jej stronę, – dlatego radzę nie kręcić, bo ja w przeciwieństwie do mojego brata nie zastanawiam się zbytnio nad tym, czy warto marnować kulki.
-Dobrze wiedzieć – odparła, przewracając ironicznie oczami.
Dziwiło ją, że jeszcze nie interweniowali. A może mają wątpliwości? Albo wiedzą, że z Eos nie poradzą sobie sami. Ciekawiło ja, co nimi kieruje.
-W takim razie, jeśli wszyscy wiemy, na czym stoimy – zaczęła, – pamiętajcie o jego oczach, kołkiem w serce... Ja go zatrzymam.
-Jak to zrobisz? – próbował podpytać.
-Mam swoje sposoby – mruknęła.
Dean przygryzł wargę, nie odpowiadając. Nie zamierzał kumplować się z Selene – owszem już wiedzieli, kim jest Elena, i choć wcześniej mieli wątpliwości, dziewczyna sama poniekąd wszystko potwierdziła. Winchester po przejściach z Katherine nie chciał mieć nic wspólnego z istotami, na które powinni polować, jednak jego młodszy brat przekonał go, ze muszą współpracować z Selene, bo tylko ona jest w stanie zabić Eos tak, jak zrobiła to wcześniej. Jednak najbardziej dziwiło go zaufanie, jakim obdarzył ją Samuel. Nie rozumiał tego, ale z drugiej strony był ostatnią osoba, która mogłaby oceniać bruneta.
 Minęli lewe skrzydło. Nieznośny smród stawał się coraz bardziej uciążliwy. Byli blisko, co wzmorzyło czujność Eleny. Dean wyjął komórkę i szybko napisał krótką wiadomość Samowi. Podał tylko namiary, bo i tak wiedział, że brat szybko do nich dołączy. Blondynka przeszła obok, chcąc wejść, jako pierwsza. Potknęła się upadając na mokrą posadzkę. Na ziemi leżały szczątki, bynajmniej nie gryzoni, które zadomowiły się tu na stałe. Uniosła brew, znacząco zerkając na szatyna. Chłopak automatycznie odbezpieczył broń. Podniosła się niezdarnie, otrzepując jeasny ze śmieci.
-Milutki gość – podsumował Dean, rozglądając się uważnie po pomieszczeniu.
-Całkiem tu... Przerażająco – tuż za nimi stał ochroniarz. Uśmiechał się podle, zerkając prowokacyjnie na Selene.
-Cholera, ze też wcześniej o nim nie pomyślałam – syknęła.
-Chcesz mi powiedzieć, że to Bazyliszek? – wykrztusił Dean.
-Z czasem przeobraziłem się w to... Dzięki takiemu kamuflażowi nikt mnie nie podejrzewa, ofiary same do mnie przychodzą – odpowiedział mężczyzna.
-No nie wątpię – Selene skrzywiła się.
-Znam historyjki o tobie Selene... Zachciało ci się normalnego, ludzkiego życia.
-Nie twój interes – warknęła.
Mężczyzna prychnął pod nosem i zniknął, pojawiając się tuż za dziewczyną.
-Akuku – zadrwił chwytając ją za gardło.
Dean pociągnął za spust, ale to nic nie dało. Bazyliszek wciąż zaciskał łapska na szyi Eleny. Blondynka zachłysnęła się powietrzem. Napastnik był silny, więc nie mogła polegać tylko na swoich umiejętnościach walki wręcz. Musiała sięgnąć po magię. Wykonała delikatny ruch dłonią, przypominający koło, a po chwili silny podmuch wiatru oderwał od niej Bazyliszka, która wylądował znacznie dalej. Chwyciła się za gardło, starając się jednocześnie brać głębokie wdechy, które bynajmniej nie sprawiały, że czuła się lepiej, ba! Wręcz sprawiało jej to ból.
-Nic ci nie jest? – spytał Dean, pomagając dziewczynie stanąć na nogi.
-Bywało lepiej – sapnęła ciężko.
-Gdzie on jest? – Winchester rozejrzał się, ale Bazyliszka nigdzie nie było. Przeklną pod nosem, spoglądając spode łba na dziewczyna.
-Nie wiedziałam, że tak potrafi! – broniła się.
-Podobno już jednego zabiłaś – mruknął.
-Tak, ale takiego... Tradycyjnego, a nie zmutowanego i w czapce niewidce – odparła.
-Świetnie!
-Szukacie mnie? – Dean upadł zalewając się krwią. Bazyliszek wciąż pozostawał niewidzialny. To jak walka z wiatrakami. Nie widząc wroga, nie mogli go zaatakować, za to on nie miał z tym najmniejszych problemów. Selena starała się przypomnieć sobie zaklęcie odwracające ten stan, jednak była pod presją czasu, a to nigdy nie służy dobrze w czarach. W zamian za to, dostrzegła kubeł farby. Była zaschnięta fakt, ale z tym poradziła sobie bardzo szybko. Dean wciąż leżał na ziemi, Bazyliszek atakował go raz za razem. Dziewczyna wykorzystała odpowiedni moment i wylała kubeł czarnej farby na mężczyzn. Deanowi się to nie spodobało, ale dzięki temu mogli dostrzec każdy ruch przeciwnika. Uśmiechnęła się tryumfująco.
-Dzięki – wykrztusił szatyn, na co Elena wzruszyła nieznacznie ramionami.
Bazyliszek nie miał już wyjścia. Znów stał się widoczny. Co prawda nie był zadowolony, jednak fakt ten nie przeszkadzał mu w dalszym atakowaniu. Tym razem skupił się na dziewczynie, która robiła, co mogła, aby unikać ciosów. Wciąż myślała o Samie, który powinien lada moment pojawić się z kołkiem... Ależ byli durni, choć z drugiej strony Dean i tak wolałby, aby to Sam miał przy sobie tą cenną broń.
Selene odpierała ataki, zyskała tym nieco czasu i po kilku minutach faktycznie pojawił się młodszy Winchester. Nie wiedział czy pomóc dziewczynie, czy bratu. Ostatecznie podbiegł do Deana, który klęczał ocierając spływającą z nosa krew.
-Nic ci nie jest? – spytał spoglądając na niego badawczo.
-Nie, ale weź załatw tego sukinsyna – warknął wściekły.
Sam wyjął zza kurtki kołek. Zbliżył się do Bazyliszka, ale gdy się zamachnął mężczyzna zmaterializował się, pojawiając się tuż za nim. Drasnął Winchestera w ramie. Chłopak zachwiał się, próbując utrzymać równowagę. Selene rzuciła się do broni, którą Bazyliszek wytrącił Samowi z dłoni. Mężczyzna był jednak szybszy. Dzierżył w dłoni jedyną broń, która mogła go zabić. Zdawał sobie sprawę ze swojej przewagi. Prowokował łowców do ataku. Selene pozostawała niewzruszona, raz jednego z jego pobratymców zabiła... Wiec zrobi to ponownie.
-Wielu próbowało, ale widzicie... Ewoluowałem. Moje oczy? Nie są już tak mordercze, nauczyliście się z nimi radzić, więc musiałem znaleźć inny sposób. 
-Czyli co?
-Mój jad... Myślicie, że ukąszenie jest zabójcze?
Dopiero, gdy wyciągnął przed siebie dłoń i pokazał drobne pęcherzyki, zakończone kolcami, dotarło do niej, o czym mówi. Dotknęła swojej szyi. Pokryta była drobnymi ranami, z których sączyła się zielona maź. Rzuciła okiem na Winchesterów, skóra łowców w miejscach, w których dotykał ich Bazyliszek, wyglądała niczym potraktowana kwasem. Zaczerwienienia były niczym w porównaniu z wydzieliną i pęcherzykami wypełnionymi dziwną wydzieliną.
-Sukinsyn – warknął Dean.
Selene zacisnęła dłoń sprawiając, że Bazyliszek upadł bezwładnie na podłogę. Tym razem nie wahała się ani sekundy dłużej. Z kamiennym wyrazem twarzy podeszła do mężczyzny, pochylając się nad nim. Wbiła kołek w samo serce Bazyliszka, który dłuższą chwile wił się w agonii. Jego ciało zaczęło przypominać spróchniały konar drzewa, a to znaczyło, iż był już martwy... A mimo to rany wciąż się nie goiły.
-Cholera, ale piecze – sapnął szatyn. – Zrób coś.
-Co mam zrobić? Nie ma na to zaklęcia.
-Więc już po nas – podsumował.
-Brawo siostrzyczko.
W pomieszczeniu rozbrzmiał melodyjny śmiech kobiety. Blondynka zerwała się z miejsca, dostrzegając w cieniu filaru, szczupłą, wysoką brunetkę. Jej ciemne włosy okalały drobną twarz, oczy zaś wręcz paliły ogniem. Uśmiechała się prowokacyjnie, idąc wolno w kierunku łowców. Winchesterowie doskonale wiedzieli, kim jest nieznajoma, byli jednak zbyt osłabieni jadem Bazyliszka, aby móc w jakikolwiek sposób zareagować.
-Eos – mruknęła pod nosem blondynka.
-Tęskniłaś? Jak się teraz nazywasz? Elena? – zakpiła brunetka.
-Dlaczego wróciłaś?
-Miałabym nie wykorzystać takiej okazji? Ale spokojnie, nie bije leżącego. Dam wam trochę czasu na... Ochłonięcie.
 Eos machnęła ręką, a rany na ciele Sama i Deana zniknęły. Również Selene zregenerowała siły. Nie rozumiała, dlaczego to robi? W co z nimi pogrywa? Czego oczekuje? Jej siostra zawsze była przebiegła, tym razem nie mogło być inaczej. Miała swój chory plan, który chciała za wszelką cenę zrealizować.
Bogini zaśmiała się kpiąco. Zmieszany wyraz twarzy łowców, a przede wszystkim jej siostry, był widokiem bezcennym. Długo na coś takiego czekała, aczkolwiek pragnęła czegoś innego. Wciąż pragnęła zemsty, ale najlepszą zemsta jest ból sprawiony bliskiej osobie. Na kim zależało Selene? Cóż, przywiązała się do tej dwójki, ale to byłoby teraz zbyt proste... Zacznie, więc od kogoś innego.
-Do zobaczenia wkrótce – brunetka rozpłynęła się we mgle.
-Co to miało być do cholery? – Dean był kompletnie zaskoczony.
-Musimy wracać do Bobbyego – Selene mogła jedynie przypuszczać, że zachowanie siostry tak naprawdę było zwykłym odwróceniem uwagi od czegoś większego.
-Myślisz...
-Niestety, jest do tego zdolna – odparła cicho.

~*~
Coś się ruszyło.
Choć bronić będę się w czerwcu (ileż razy można poprawiać w pracy jedno i to samo? Do szału doprowadza mnie już ta szkoła) to postanowiłam wrócić już na dobre do pisania. Pracę poprawię, ale też w międzyczasie będę pisać. Niektóre historie musza zostać zakończone... bo i mam parę nowych pomysłów ;) Ale Spokojnie, to jeszcze nie czas, w końcu tu mamy dopiero 6 rozdział.