Nie było to jej
najlepsze pierwsze wrażenie. Już na wstępie Rumsfeld zaczął ujadać na jej
widok. Nic dziwnego, w końcu nie była człowiekiem, a każda istota
nadprzyrodzona swoją obecnością wpływa na zachowanie zwierząt. Jedne reagują
bardziej inne mniej. Te psisko najwyraźniej należało do tej pierwszej grupy. Odchrząknęła
cicho i zerknęła przelotnie na Deana, który nie zwracał uwagi na psa. Przeszedł
obok niego, taszcząc w dłoniach tobołki. Sam podobnie jak brat ruszył żwawym
krokiem do domu przyjaciela, nie mogąc się doczekać chwili wytchnienia. Był już
zmęczony długą podróżą i potrzebował drzemki.
Caroline minęła
samochód Johna, który dojechał na miejsce jakąś chwile przed nimi. Po tym, co
mu zarzuciła nie miała wątpliwości, że mężczyzna doskonale wie, że jego syn też
jest wyjątkowy. Co więcej? Ukrywa owy fakt przed pierworodnymi, więc jak
przypuszcza jest to coś, co może diametralnie odmienić życie Sama. Co to
takiego? Nie miała pojęcia, choć wszystko w niej kazało się tego dowiedzieć. To
taka reakcja na potencjalne zagrożenie. Nie rozumiała, jakie może być to
zagrożenie, jednak fakt, że wyraźnie wyczuła zapach krwi demona, był
wystarczającą wskazówką, czego może się spodziewać.
Weszła za Samem do
domu Bobby’ego Singera. Pierwsze, co rzuciło jej się w oczy to stos ksiąg,
które znajdowały się niemal w każdym kącie. Przechodząc do kuchni zauważyła
kilka telefonów, każdy odpowiednio podpisany, jak na przykład „komisariat”.
Brudne i zaschnięte naczynia piętrzyły się w zlewie, a na blacie poukładane
były puste butelki po alkoholu. Na niewielkim stoliku Dean pozostawił torby, a
na krześle zawiesił skórzaną kurtkę.
Z kuchni
przechodziło się do niewielkiego salonu, a w zasadzie biblioteczki, bowiem w
tym miejscu można było znaleźć księgi pochodzące z każdego zakątka globu. Każda
rzecz jasna dotyczyła zjawisk nadprzyrodzonych. Był tu też kominek oraz stare
biurko i sofa. Na komodzie Singer ułożył broń – strzelbę i taurusa, z których
korzystał najczęściej.
Gospodarz wraz z
Johnem stali pod oknem i zawzięcie dyskutowali. Najwyraźniej zapomnieli, z kim
mają do czynieni. Myśleli, że nikt ich nie usłyszy no, ale nie pomyśleli o
Caroline, która niestety słyszała każde słowo... I bynajmniej nie szczędzili
jej komplementów. Odchrząknęła cicho i odwróciła się w stronę Sama, który
wydawał się być jedynym, który trzyma jej stronę. Chłopak właśnie wyjmował z
lodówki butelki piwa, po jednej dla każdego.
-Jeśli musisz coś
załatwić proponuje, żebyś zrobiła to teraz. Jak ta dwójka wpadnie w ciąg to
mamy z głowy kilkanaście godzin – wskazał brodą na ojca i Singera.
-Dzięki, ale na
razie nie musze polować – odparła cicho – staram się robić to jak najrzadziej.
-Rozumiem –
uśmiechnął się i podał jej butelkę.
-Ciekaw jestem,
czy Gordon już się uwolnił – odezwał się Dean.
-Mam nadzieje, że
nie – przyznał niechętnie Sam.
-Wiesz Care,
podziwiam cie.
-Bo?
-Ja na twoim
miejscu zatłukł bym go – skwitował szatyn.
-Wtedy byłabym
potworem, na którego musielibyście zapolować – zauważyła.
-W sumie racja. –
Dean kiwnął potakująco głową.
-I tak będziesz
martwa. To może nie my cie zabijemy, ale inni na pewno na ciebie zapolują i
wierz mi, gdyby nie prośba Ellen, pozwoliłbym Gordonowi cie zabić – wtrącił
John.
Nic nie
odpowiedziała. Nie miała zamiaru kłócić się z łowcami. To byłoby głupie i nie
rozsądne. Mogła jedynie liczyć na to, że któregoś dnia zyska zaufanie Johna. Co
prawda, takie życie bywało męczące, jednak czasem i miało swoje dobre strony.
Umowa z Winchesterem była jasna. Po zabiciu Masona, może zabić i ją. Rzuciła
tym hasłem w zasadzie zbyt „luźno”, bowiem zaczynała wahać się czy chce
umierać. Czasem i owszem marzyła o śmierci, ale były takie dni, kiedy czuła, że
jest zwykłą dziewczyną, która któregoś dnia będzie szczęśliwa...
Wirginia
rok 1865
Unosząc
rąb sukni zeszła po stromych schodach. Rzuciła okiem na ojca, który z uśmiechem
na ustach stał przy starej, dębowej komodzie. Jej matka wyłoniła się z salonu i
podeszła do córki, przytulając ją z czułością. Ten dzień miał być początkiem
czegoś nowego. Początkiem życia u boku Masona. Miał być... Idealny.
-Macie
nasze błogosławieństwo dzieci – powiedziała kobieta, na co Caroline uśmiechnęła
się nieznacznie.
-Pamiętaj
córko, teraz jesteś matką, żoną i kochanką. Wspólnie musicie przedłużyć nasz
ród. Jako moja córka, twoim obowiązkiem jest urodzić potomka – odezwał się
ojciec.
Była
jeszcze młoda. Miała zaledwie dziewiętnaście lat, jednak w tamtych czasach
wszystko było inne. Dziewczęta w jej wieku zakładały rodziny, stawały się
ozdobami mężów. Nie miały wiele do powiedzenia i choć ona zawsze miała inne
podejście do takowego życia, to po poznaniu Masona wszystko się zmieniło. Była
mu wdzięczna niemal za wszystko. Dziś wie, że było to złudzenie. Obraz, który
sam wykształcił w jej głowie.
-Chodźmy,
ten chłopiec czeka już na ciebie przed kościołem – matka chwyciła ją pod rękę i
ruszyła w stronę wyjścia.
Pan
Moore był głównym założycielem miasta, zależało mu na szacunku, dlatego jej
ślub był wydarzeniem kulturalnym. Każdy mieszkaniec miasteczka był zaproszony
na uroczystość. Niewielki kościółek pękał w szwach, a szepty nie miały końca.
Zazdrosne rówieśniczki Caroline, spoglądały z zawiścią jak kroczy w białej,
nieco przesadnie przystrojonej sukni.
Tuż
pod ołtarzem stał Mason. Jak zwykle ubrany w mundur z szarmandzkim uśmiechem na
ustach, spoglądał na przyszłą żonę. W jego szarobłękitnych oczach dostrzegała
ogniki, które wtedy wydawały się być oznaką szczęścia... Nie głodu, czy
pragnienia.
Każdy
jej krok zdawał się dłużyć w nieskończoność, jednak na końcu tej drogi miało
czekać na nią szczęście, którego pragnęła każda dziewczyna. Nie mogła wtedy
przewidzieć, że nie jest to dzień nowego życia, a dzień utraty czegoś jakże
cennego – człowieczeństwa...
Dakota
Południowa rok 2005
Singer rzucił przed Caroline stos dokumentów,
które udało mu się zdobyć. Każdy z papierów odnosił się do Masona i Kronosa.
Obiecał Johnowi pomoc, dlatego popytał znajomych łowców, a zdobyte informacje
połączył w notatki. Liczył na to, że Moore pójdzie po rozum do głowy i uzna, że
sama może się zająć wampirem. Był do niej negatywnie nastawiony, ale w
przeciwieństwie do Johna nie wyrażał tego w ostrych słowach.
Zerknęła na niego
pytająco, jednak mężczyzna nic nie odpowiedział. Westchnęła i sięgnęła po
pierwsze od góry notatki. Powoli zaczęła czytać i analizować pokreślone
rysunki. Nie wiele z nich rozumiała, bo i niewiele wnosiły do jej sprawy. To,
że wampir przemienia ludzi dla jakiegoś demona, już wiedziała. Potrzebowała
informacji, kim jest ten demon i dlaczego Mason zdecydował się mu pomagać.
-Kronos? – Spytała
z nieukrywanym zdumieniem, gdy po przeczytania kolejnych stron w końcu natknęła
się na imię demona.
-Bóg? – Sam
zerknął na Singera, który w tym momencie odłożył butelkę piwa i odchrząknął.
-Poniekąd.
Niektóre demony były w poprzednim życiu kimś więcej niż zwykły człowiek. Ten
akurat był brany za mitologicznego boga, choć z bogiem to miał niewiele
wspólnego.
-No tak, dobrej
reputacji nie miał. – Zgodziła się brunetka – Był krwiożerczy, nawet zabił
swoje potomstwo. Tylko jak mitologia ma się do jego prawdziwej natury?
-Być może stał się
demonem, bo faktycznie za życia zamordował rodzinę – Bobby zdziwił się wiedzą
Caroline, lecz nie chciał tego po sobie pokazać. – To mógł być element wspólny
mitologii z rzeczywistością.
-Czy on
przypadkiem nie pożarł swoich dzieci? – Wampirzyca zerknęła na starszego łowcę.
-Tak –
potwierdził.
-Może... Może chce
wampirów, bo czuje niedosyt? Może z jakiś dziwnych powodów, chce je pochłonąć –
rzuciła luźno, na co siedzący na sofie John zareagował głośnym westchnięciem.
-Po, co? Demonom
bardziej zależy na ludziach – mruknął Winchester.
-Najwyraźniej w
tym wypadku potrzebuje wampirów – odparła nie zwracając uwagi na ton głosu
mężczyzny.
-Ale, co Mason nie
podejrzewa, że to podstęp? – Sam ściągnął brwi i zgarnął z oczy grzywkę.
-Jest kretynem –
wzruszyła ramionami – myśli, że jest na tyle silny, żeby postawić się każdemu
demonowi. Pewnie sądzi, że Kronos nie jest w stanie nic mu zrobić.
-Jeśli już mowa o kretynach,
– Bobby zerknął na Sama, potem Deana, który nie brał udziały w dyskusji, a
jedynie słuchał – mam w piwnicy trupa, zajmijcie się nim.
-Że co? – Dean
omal nie zachłysnął się piwem.
-Demon, nie miałem
czasu go wywieźć.
-Świetnie – szatyn
wywrócił oczami i podniósł się z miejsca, klepiąc brata w ramię, aby i ten się
w końcu ruszył.
-A z tobą musimy
porozmawiać, jeśli mamy ci pomóc – teraz Singer zwrócił się do Caroline.
-Co cie łączy z
Masonem? – John nie owijał w bawełnę, jak tylko chłopcy wyszli, rozpoczął swoje
przesłuchanie.
-Już nic.
-Ale coś łączyło.
– Podsumował Bobby – Nie jestem fanem wampirów, ani nie popieram tego, że ci
pomagamy. Ale wiem też, że jesteś dobrym łowcą i Ellen na pewno nie zadawałaby
się z kimś, kto na jej zaufanie nie zasługuje. Co nie zmienia faktu, że nas
musisz do siebie przekonać. Szczerość, jeśli ci to coś mówi.
-Mason był moim
mężem. – Odparła cicho – Wtedy jeszcze byłam człowiekiem. Trwała wojna
secesyjna, jego pluton stacjonował niedaleko mojego miasta. Rodzicom bardzo
spodobała się myśl, że mogłabym związać się z kimś, kto walczy dla naszych. Był
ideałem dla nastoletniej dziewczyny. Ale po ślubie wszystko się zmieniło, a ja
poznałam, czym tak naprawdę jest. Nawet sobie nie wyobrażacie, co on ze mną
wyczyniał. – Spojrzała na nich, po czym kontynuowała - Nie miałam własnej woli.
Brał, co chciał. Hipnotyzował i żywił się na mnie. Potem, kiedy miałam już dość
poznałam Zielarkę. Dzięki jej naparowi byłam odporna na działanie Masona, ale
nie spodobało mu się to, więc teraz jestem tym – wskazała na siebie z pogardą.
Przez chwile w
pomieszczeniu panowała cisza. Ani John, ani Bobby nie sądzili, że właśnie w ten
sposób stała się potworem. Gdzieś tam – w środku – nawet Winchester poczuł
współczucie. On, jako jedyny był aż tak nastawiony na zabicie jej. Uważał, że
mimo wszystko należy jej się śmierć i choć obiecał Ellen, że tego nie zrobi, to
obiecał też sobie, że każdy zły ruch Caroline, zostanie ukarany. Miał się na
baczności, dlatego nie było tu miejsca na współczucie, więc szybko się
otrząsnął;
-Co jeszcze?
-Przez
kilkadziesiąt lat byliśmy razem i tworzyliśmy gniazdo. Jak jesteś wampirem,
własna wola jest stłamszona więzią, która łączy cie ze stwórcą. Długo uczyłam
się jak żyć, ale nie zabijać. Kiedy mi się to udało, po prostu odeszłam. Ale
Mason był uparty. Znalazł mnie i zabił Ethana...
-Ethana? – Bobby
podrapał się po głowie i poprawił bejsbolówkę.
-Byliśmy razem,
ale mój mąż nie zamierzał oddać mnie byle jakiemu wampirowi. Zabił go, a potem
polował na mnie. Uciekłam i zostałam łowcą. Chce zemsty. On musi zginąć, za te
wszystkie lata poniżania, za śmierć Ethana i za to, kim się stałam.
-Zemsta to świetny
motywator – przyznał Singer.
-A skąd znasz
Ellen i Jo? – Znów John zabrał głos.
-Pomogłam im.
Byłam akurat w pobliżu, kiedy banda demonów napadła na zajazd – wzruszyła
ramionami.
Winchester
podszedł do stolika i pochylił się nad notatkami.
-Naprawdę nie
wiesz, dlaczego pomaga demonowi? – Spytał Bobby, który ku jej zdumieniu, najwyraźniej
zaczął się przekonywać.
-Nie. Nie
widziałam go od pierwszej wojny światowej. Dowiedziałam się o tym, dopiero... –
zerknęła kątem oka na Johna, – kiedy pojawił się w zajeździe i sam mi
powiedział.
-Musimy go
zlokalizować. To trwa wystarczająco długi, aby armia liczyła już kilkanaścioro
osób – zauważył Singer.
-Wiecie, co mnie
dziwi? – John wyprostował się, – Że Gordon zapolował akurat na ciebie, a umknął
mu fakt, że pod jego nosem jakiś idiota tworzy nowonarodzonych dla demona.
-A może Gordon
stał się ofiarą Masona? – Starszy łowca upił spory łyk piwa – No wiesz, dużo
podróżuje i co, jak co, ale jest pewnie w temacie. Może Mason nasłał Gordona na
nią?
-To by wyjaśniało
jego upór.
-Ale, jeśli tak
jest, to Gordon tym bardziej mi nie daruje. Mason... Jego hipnoza jest
specyficzna. Nie można się mu sprzeciwić, jest o niebo silniejsza od hipnozy
zwykłego wampira – wyjaśniła niechętnie.
-Co go czyni takim
wyjątkowym?
-Słyszałam, że za
życia był czarownikiem. Być może jego moce spotęgowały się – wzruszyła ramionami.
-Pięknie, tego nam
brakowało...
~*~
Przeczesał
kruczoczarne włosy palcami i zaciągnął się papierosem. Ustami wypuścił dym,
który zakołował nad jego głową. Sięgnął po butelkę Burbona i wypełnił nim
kryształową szklankę. Zamieszał chwilę, wpatrując się jak alkohol wiruje, a lód
uderza o brzegi naczynia. Zerknął przelotnie na młodą dziewczynę, która od
dłuższej chwili w ciszy posilała się na nastoletnim chłopaku.
Była
młoda, łapczywa, nieokiełznana. Krew tryskająca z żył chłopaka plamiła jej białą
koszulę. Wzięła głęboki wdech i otarła wierzchem dłoni usta. Odrzuciła ciało
szatyna na bok i spojrzała oczekująco na bruneta. Ten jedynie uśmiechnął się i
pokręcił w rozbawieniu głową. Kiwnął nieznacznie głową, a do dziewczyny
podeszła dwójka, znacznie bardziej doświadczonych wampirów. Chwycili ją za
ramiona i wynieśli z pokoju.
-Ilu
jeszcze? – Spytał blondyn, który był jednym z nielicznych, którzy mieli prawo
przemieniać ludzi.
-Kazał
przemieniać i nie pytać o szczegóły. Kiedy dostanie wystarczająco wielu, my
dostaniemy całą Kanadę.
-Naprawdę
nie interesuje cie, po co mu wampiry?
-Nasz
klan i tak jest niezagrożony. Demon może nam naskoczyć – zaśmiał się brunet.
-Ale,
Mason, mimo wszystko to my za nich odpowiadamy. Jeśli łowcy się dowiedzą...
-Przejmujesz
się łowcami? Nie przesadzaj. Lepiej idź do Eve i dowiedz się jak jej idzie –
jednym chlustem wypił całą zawartość szklanki.
-Czego
jeszcze potrzebujesz? Nasze gniazdo nie ma sobie równych, a tobie ciągle jest
mało – blondyn nie dawał za wygraną.
-Chce,
żeby ona wreszcie zrozumiała, że jest wampirem! – Warknął, a jego oczy
przybrały barwę głębokiego szkarłatu.
-Więc
wciąż chodzi o Caroline – chłopak zaśmiał się sztucznie – nie sadzę, aby mogła
ci zaufać. A na pewno nie po tym jak ją traktowałeś.
-Wyjdź
stąd, Adamie – z jego gardła wydobył się warkot.
Blondyn
potrafił wyczuć, kiedy jego przyjaciel zaczyna tracić nad sobą panowanie. Bywał
wtedy nieobliczalny. Nawet najbliższe mu wampiry, wolały go unikać. Nie znał
poczucia winy, nie znał współczucia, nie miał krzty empatii. Był potworem, nad
którym nikt nie powinien się litować...
~*~
I jak?
Podoba
się?
Nie było
tu akcji, ale za to chyba całkiem niezła rozmowa między Johnem, Bobbym, a
Caroline.
UUUAA :D Spotkanie Johna z Caroline się szykuje. Będzie się działo. Eh :D Telefony Bobby’ego. Szkoda, że go już nie ma w serialu – nie ma kogo mianować starym ale fajnym zrzędą :D Heh Sam święte słowa, jak oni zaczną to trochę im to zajmie. Pięknie John, pięknie brawa dla ciebie za idealny moment wtrącania się. O retrospekcja – a tak pięknie się ten dzień dla niej zapowiadał. Kronos… Nieźle. Bobby i te jego teksty. John… czuł… współczucie… niech mnie, jestem pod wrażeniem. Gordon wysłany przez Masona, Mason czarownikiem, rany się porobiło. Jeśli to okaże się prawdą, to mają ciężkie zadanie przed sobą. Końcówka ciekawa. To chyba pierwszy raz, kiedy przeniosłaś nas do Masona. Jestem ciekawa jak to się wszystko potoczy dalej. Dalej mam nadzieję, że Caroline urwie Gordonowi łeb – może to zrobić jednym zamachem urywając łepetynę również Masonowi :D Pozdrawiam i jednocześnie informuję, że na losy-lowcow.blogspot.com pojawiła się nowa notka. Zapraszam.
OdpowiedzUsuńWiem, wiem namieszałam z Masonem :P Pierwszy? Myślałam, że już to kiedyś robiłam... e, no dobra jednak tego nie mówiłam, bo się wyda, że mam sklerozę :D
UsuńNamieszałaś, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu bo opowiadanie wzbudza jeszcze większą ciekawość. A tak o ile pamiętam to chyba pierwszy raz jesteśmy "z Masonem" a nie że ktoś o nim mówi. Wiesz starzejemy się i możemy mieć już w tym wieku sklerozę - zabrzmiało to jakbyśmy uderzały wiekiem pod 70-siątkę hahahah :D
Usuńa mi sie wydaje inaczej ;P a może, pojawił się pierwszy raz ja nie pamiętam... tyle tego... haha nie no wiesz, po 20 to już tylko z górki do 70 hahaha
UsuńKathy
Tak, lata lecą i to za szybko. Czekam na kolejny rozdział tutaj u ciebie i od razu zostawiam wiadomość o kolejnym rozdziale u mnie. Ah... I jeszcze jedno. Założyłam kolejnego bloga z nowym opowiadaniem. Mam nadzieję, że cię zainteresuję (link znajdziesz na moim profilu oraz na starym blogu) :D
UsuńNie miałam czasu wczoraj, aby zajrzeć na obydwa twoje blogi, ale dziś nadszedł czas, aby to nadrobić :)
OdpowiedzUsuńFaktycznie ta rozmowa była świetna, przynajmniej łowcy trochę bardziej ufają dziewczynie, gdzie na początku te zaufanie było znikome i zabicie jej było możliwe przy najbliższej nadarzającej się okazji. Wydaje mi się, że teraz będzie lepiej. Poza tym ten cały Mason rzeczywiście wydaje się głupio wierzyć we własną siłę. Może i do słabych nie należy, ale zawsze powinien być przygotowany na krytyczne sytuacje, chociaż nie, on nie musi - nie lubię go... Cóż będę oczekiwać dalszego ciągu. Ten rozdział jakoś za szybko mi minął, ale niezaprzeczalnie mi się podobał. Pozdrawiam:)
Tak, teraz tylko z górki :)
UsuńNo mi się bardzo podobało, zwłaszcza że dzięki temu rozdziałowi mogłam jeszcze lepiej poznać Caroline, która zdecydowanie nie miała łatwego życia po ślubie. Rodzice to nie takiego męża chcieli dla swojej córki, to na pewno ;d Mason jako wampir był wobec niej bezwzględny, żywił się nią i jeszcze podle traktował, a potem przemienił, żeby uniemożliwić jej odejście od siebie. Ale Caro i tak wyzwoliła się z więzi między nimi, co najwyraźniej nie odpowiada wampirowi. Może Mason tak naprawdę bardzo ją kocha, skoro chce by ona zrozumiała, że jest wampirem, a przez to stała się takim potworem jak on i może do niego wróciła? Pewnie to, że za życia był czarownikiem potęguje jego moc, więc jako przeciwnik jest jeszcze groźniejszy.
OdpowiedzUsuńPostać Kronosa sprawia, że mam ciarki! Ta sprawa z jego rodziną = okropność. Pożarł własne dzieci, więc nie ma wątpliwości, że jest naprawdę okrutny i zdolny do wszystkiego.
Pozdrawiam serdecznie!
Tok rozumowania Masona jest dość zawiły. Trudno go pojąć, ale na pewno jeszcze jakieś uczucia żywi wobec Caro.
UsuńKronos jest faktycznie przerażający, w końcu kto robi tak bestialskie rzeczy swoim dzieciom jak nie potwór?
Bardzo mi się podoba, szczegolnie ten powrót do przeszłości Caroline. Oby takich więcej. Dobrze, że Bobby powoli przekonuje się do Caroline, mam nadzieję, że John też jej zaufa i po wszystkim nie będzie chciał jej zabić:) Szkoda mi Caroline, tak wiele w życiu przeszła. Oby zabili tego Masona i poradzili sobie z Kronosem, a ją żeby Winchesterowie puścili wolno. A może Caro po skończonej sprawie nie odejdzie tylko dalej będzie z nimi polowała?;D Czekam na następną notkę.
OdpowiedzUsuńZapraszam do siebie na pierwszy rozdział Księgi II:)
Pozdrawiam;*
John w końcu tez się przekona, jakby nie było, ona im pomaga :) Kto wie może z nimi zostanie ;)
Usuń